Pewnego
pięknego dnia po prostu się stało. Nie pamiętam kiedy i czy było
to nagle, czy ciągnęło się latami. Pewnie miałam co innego do
roboty, zamiast przyglądać się znaczącym zmianom jakie zachodziły
w naszym miasteczku. Grunt, że Rynek, historycznie kwadratowy, nieco
się zaokrąglił a do kanonu mojego słownictwa weszło na stałe
wyrażenie „jakoś się kręci” w odpowiedzi na pytanie - „co
słychać w Zabłudowie?” Wszystko za sprawą rosnącego ruchu na
krajowej 19 i Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad (
celowo nie używam skrótu instytucji, bo pełna nazwa jest tak
podniosła w pierwszej części, jak i zupełnie śmieszna w drugiej,
że staje się absolutnie wyjątkowa) Zabłudów stał się
posiadaczem ronda i nie chodzi tu o otok kapelusza, o nie. Chodzi o
prawdziwe skrzyżowanie o ruchu okrężnym. Zrobiło się "miejsko",
żeby nie powiedzieć światowo.
Wprowadziło
to spore zamieszanie w miasteczku. Dziadkowie wyciągający raz w
tygodniu ze stodół auta, aby pojechać we wtorek na tzw. ryneczek,
babcie umiejące parkować tylko pod kościołem oraz ci którzy
umieli skręcać tylko w prawo ( do których początkowo także i ja
się zaliczałam) wpadli w popłoch. Sama byłam świadkiem krążenia
po rondzie kilku delikwentów w kierunku przeciwnym do nakazanego
Kodeksem Ruchu Drogowego. Paradoksalnie zrobiło się też
bezpieczniej. Rondo wybudowano tak ciasne, że Tiry ciągnące w
stronę granicy musiały maksymalnie zwalniać, żeby się zmieścić,
ułatwiło to życie dzieciakom, bojącym się wejść na przejście
dla pieszych w drodze do szkoły. No a zimą... zimą... jest zimno,
i ślisko, jak to zimą, ale na rondzie jest dwa razy bardziej zimno
i dwa razy bardziej ślisko. Taki miejscowy fenomen. Brakuje jednak w
miasteczku dobrego fizyka, który wytłumaczyłby zjawisko zamarzania
posolonej nawierzchni.
Nie pamiętam
już, czy było to pierwszej zimy po wybudowaniu, czy zdarzyło się
to w dwa lata później, grunt, że zabłudowskie rondo stało się
miejscem rozrywki moich znajomych. Rozrywka polegała na robieniu
"orła" tudzież "anioła" na ośnieżonej,
okrągłej jak cycek powierzchni po środku skrzyżowania. Podobno
zabawa była przednia, sama jednak nie miałam odwagi spróbować,
ale widok kierowców z otwartymi buziami ponoć jest bezcenny i
pewnie następnej zimy zdecyduję się na takie szaleństwo, nawet
kosztem reputacji.
Rondo się
przyjęło, do tego stopnia, że przemianowano na "Rondo"
starą knajpę "Zabłudowiankę". Dzięki Bogu, za zmianą
nazwy lokalu poszły też inne zmiany, głównie jakościowe i
personalne. Teraz można spokojnie posiedzieć w "Rondzie"
przy okrągłej jak rondo pizzy i popatrzeć na rondo i wirujący
wokół niego ruch.
Jakoś tylko
dziwnym się stało, że przez kilka ładnych lat funkcjonowania,
nikt w Zabłudowie nie zdecydował się ronda nazwać. Sama nie wiem,
czy to przeoczenie naszych władz, czy może szacowna wymieniona na
początku instytucja stanęła w poprzek ronda i zabroniła nazywania
swojej własności. Nie wiem nawet, czy odbyło się kiedykolwiek
oficjalne przecięcie wstęgi, czy inna równie podniosła ceremonia
z całym namaszczeniem ze strony władz samorządowych i duchowych.
Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby rondo zabłudowskie zyskało
jakąś choćby nieformalną nazwę, wszak już się z nim oswoiliśmy
i jest nasze, jak nasza jest „Krasna Góra” czy „Koziniec”.
Drodzy czytelnicy domagajcie się nazwy dla naszego ronda. Chętnie
przyjdę z półsłodkim winem na jakieś prywatne, małe przecięcie
wstęgi.