Wszystkie prawa zastrzeżone. Wiersze nie mogą być wykorzystywane i powielane bez zgody autora.
(Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm.)

niedziela, 16 listopada 2014

Jaś

     Na strychu miałam swoje miejsce. Na stercie obdartych z niewinności książek. Siadałam tam cichutko jak mysz i paliłam pierwsze papierosy pochłaniając łapczywie dym i wersy Platona. Ukrywałam tam listy od niego, pełne opowieści z Knyszyńskiej Puszczy i zapełnione dzikimi rysunkami obrazującymi jego pokręcony charakter. Te listy, Platon i papierosy umożliwiały mi przetrwanie pierwszych lat w liceum.
     Poznaliśmy się na dyskotece, ale to nie on poprosił mnie do tańca. Jego przyjaciel Jarek wziął na siebie ciężar ewentualnej porażki.
Podobno to była miłość od pierwszego wejrzenia. Uśmiecham się dziś na myśl, że tak właśnie było.
     Jaś był niskim niepozornym chłopcem, zauroczonym Tolkienem i kolekcjonującym „Fantastykę” i nieziemsko zakochanym w moich dłoniach, które namiętnie rozrysowywał na wszelkie możliwe sposoby. Można by powiedzieć, że anatomii moich rąk nauczył się perfekcyjne i jak nikt potrafił ołówkiem oddać ich wszystkie niedoskonałości, łącznie z ich przeraźliwym chłodem.
     Z Jasiem łączyła mnie niejedna pasja. Niejednokrotnie siadaliśmy razem przy jego wydłubanej cyrklem kreślarskiej desce i tworzyliśmy wspólne marzenia. Marzenia których zazdrościł nam nawet jego kudłaty pies, wciskający się pomiędzy nas przy każdej nieśmiałej próbie zbliżenia.
     Projektowaliśmy nasz wspólny dom, nasze dzieci, schody po których miał mnie wnieść w dniu ślubu. Zapomnieliśmy tylko zaprojektować naszych rozłąk, które zdarzały się okresowo i po których wracaliśmy do siebie jak wygłodniałe wilki. Wracaliśmy tak do siebie wielokrotnie, nawet po kilku latach samotności. Łączył nas zawsze zabłudowski przystanek, na którym się łapaliśmy niemal w biegu i który nas znowu rozdzielał. Jaś po jakimś czasie zaczął nawet podpisywać swoje listy „Kolega Autobus”. Jeżdżenie do Zabłudowa autobusem na gapę Jaś zawsze uznawał za najbardziej romantyczną rzecz jaką kiedykolwiek robił dla kobiety. Dla mnie szczytem romantyzmu były róże, których całe naręcze ujrzałam kiedyś przed drzwiami po jednej z kłótni, róż wyrwanych z korzeniami sprzed urzędu miejskiego w jego miejscowości. Nie ulega wątpliwości że Jaś kochał mnie na zabój.  Żeby mi to udowodnić, wybrał się raz do mnie piechotą w podartych trampkach, osiemnaście kilometrów marszu w deszczu nauczyły go pokory i zahartowały na wiele lat do znoszenia moich fochów. Dla Jasia zawsze „pachniałam mlekiem” co uznawałam za największy komplement.
      Najpiękniejsze chwile dała nam wspólna wyprawa na wieś. Bawiło nas poranne wyganianie krów na pole i sianokosy w gronie jego bardzo licznej rodzinki. Wieczory spędzaliśmy w milczeniu opatuleni we własne ciała. Starałam się wymykać z tych objęć do sadu za domem, Jaś ze zrozumieniem dla mojej weny czekał na moje powroty ze szklanką herbaty. Realizowaliśmy swoje emocjonalne potrzeby, on potrzebę kobiecego ciepła, z którą borykał się od straty matki, ja potrzebę akceptacji mężczyzny, którą miałam od wyjazdu ojca. Jeszcze wtedy to nam wystarczało do bycia razem.
     Przyjechałam z tej wyprawy z zeszycikiem zapełnionym wierszami o jabłkach, Jaś przywiózł zakwasy i czysty umysł, który w szybkim czasie zapełnił się myślami o ślubie. Wiedziałam o czym myśli kiedy siedzi w akademiku nad pracą dyplomową. Zaglądałam do niego coraz rzadziej. Wpadałam na krótki rekonesans, na posłuchanie Bacha, na wypowiedzenie krótkiego „nie”, którego nie mogłam z siebie wydusić w obliczu jego ciepłego wzroku. Wychodziłam zawsze w poczuciu winy. Znowu były przystanki i autobusy, które pozwalały przemyśleć wiele spraw.
      Boże Narodzenie pewnego roku spadło na mnie zaręczynowym pierścionkiem. Czerwone pudełeczko i drżący głos Jasia, przekonały mnie do podjęcia decyzji. Pierścionek był śliczny ale za duży, co wzięłam za zły omen. Jaś kupił ten pierścionek za wszystkie swoje oszczędności, kosztem ubrania, w którym miał bronić swojej pracy magisterskiej i kosztem marzeń o nowej kreślarskiej desce, tym bardziej mnie to uwierało. W obliczu nieuchronnego ślubu, zaczęłam czujniej spoglądać na zachowania Jasia. Okazało się, że Jaś nie jest wcale taki idealny. Jego słabości, które ciężko mi było znieść, stały się ogromną przeszkodą w realizacji wspólnych planów. Ciężar ten pociągnął mnie w dół na pewnym weselu nad Biebrzą. Zostałam sama, w obliczu całej jego rodziny pytającej: „Kiedy?”. Uciekłam, od pytań,odpowiedzi i miłości mojego życia. Powiedziałam „nie” na kilka miesięcy przed ślubem, pierścionek potoczył się po rondzie Lussy, jak urwane koło od samochodu. Pierwszy raz w życiu podjęłam słuszną decyzję i w pełni świadomą. Nie składałam wyjaśnień. Wyjaśnienia Jaś znalazł sam, po 20 latach - na odwyku.

Sztab wojsk pancernych

wojna. w telewizji wojna w kolejce pod kioskiem wojna w kościele wojna na przystanku wojna mam zimne ręce, zimne serce patrzę pod nogi wojna...