Zapewne
każdy z Was ma swoje marzenia. Te wielkie i niedoścignione na miarę
podboju kosmosu i te malutkie wielkości mrówki, których spełnienie
jest na wyciągnięcie ręki. Nie mówcie mi że nie, sama je mam. Na
naszych marzeniach buduje się świat, a raczej na dążeniach do ich
realizacji.
Pamiętam
jak byłam małym dzieckiem,
a na podwórzu moich rodziców rosły dwie stare jabłonie. Wtedy to właśnie razem z siostrą Ewą i moją przyjaciółką Beatą obmyśliłyśmy plan zostania żeglarzami. Tak – żeglarzami ( nizinnymi i bez wody). Rozpoczęłyśmy realizację swoich marzeń od zbudowania okrętów. Na tych dwóch starych jabłonkach rozwiesiłyśmy skradzione mamie prześcieradła, olinowanie zrobiłyśmy z podprowadzonego ojcu sznurka do snopowiązałek, stara taczka służyła nam za szalupę na wypadek komendy Kapitana „Opuścić pokład!”. Na jednym z drzew wywiesiłam własnoręcznie namalowaną piracką flagę. Dokładność i realizm skrzyżowanych pod czaszką piszczeli docenił nawet sąsiad zza płotu, krzycząc od czasu do czasu z uśmiechem na ustach „Piraci, do abordażu!” Za papugę Kapitana robiła moja kotka Melania, która właziła na sam czubek drzewa, ale zleźć już sama nie umiała i drąc się wniebogłosy, imitowała okrzyk z bocianiego gniazda „Ląd na horyzoncie!”
a na podwórzu moich rodziców rosły dwie stare jabłonie. Wtedy to właśnie razem z siostrą Ewą i moją przyjaciółką Beatą obmyśliłyśmy plan zostania żeglarzami. Tak – żeglarzami ( nizinnymi i bez wody). Rozpoczęłyśmy realizację swoich marzeń od zbudowania okrętów. Na tych dwóch starych jabłonkach rozwiesiłyśmy skradzione mamie prześcieradła, olinowanie zrobiłyśmy z podprowadzonego ojcu sznurka do snopowiązałek, stara taczka służyła nam za szalupę na wypadek komendy Kapitana „Opuścić pokład!”. Na jednym z drzew wywiesiłam własnoręcznie namalowaną piracką flagę. Dokładność i realizm skrzyżowanych pod czaszką piszczeli docenił nawet sąsiad zza płotu, krzycząc od czasu do czasu z uśmiechem na ustach „Piraci, do abordażu!” Za papugę Kapitana robiła moja kotka Melania, która właziła na sam czubek drzewa, ale zleźć już sama nie umiała i drąc się wniebogłosy, imitowała okrzyk z bocianiego gniazda „Ląd na horyzoncie!”
Cudowne czasy.
Myślicie, że na zabawach się skończyło? Pamiętając dziecięce
igraszki na jabłoniach, w czasach liceum zapisałam się na obóz
żeglarski. Nie umiejąca pływać chuda marzycielka, wytrzymała na
obozie parę dni, ale za to nauczyła się porządnie wiązać liny,
co przydało się później przy rozwieszaniu prania. Pływać się
nie nauczyłam, ale tonąć tak. Mój szwagier, który kilka razy
musiał mnie łowić z wody nad Siemianówką czy nad Narwią, zawsze
twierdził, że to polowa sukcesu. Nie daję za wygraną. Czasami
jeździmy z dziećmi na basen i próbuję dalej, choć ratownik
zerkający na mnie i kręcący głową daje mi do zrozumienia, że
nic z tego nie będzie. Może kiedyś wytatuuję sobie kotwicę na
przedramieniu i chociaż tak zrealizuję choć namiastkę dziecięcych
marzeń.
Znacie mnie
już trochę i wiecie, że chodzi o coś innego niż Wam się wydaje.
Do rzeczy pani poetka.
Znaleźliśmy
się wszyscy w pewnym nadzwyczajnym miejscu czasoprzestrzeni, który
zdarza się raz na parę lat, kiedy to z ciemnych kątów jak duchy o
północy wylegają marzyciele. Cudowna sprawa.
Taki
przedwyborczy okres, trochę mnie bawi i trochę nawet inspiruje.
Właśnie zaczęto mi obiecywać spełnienie marzeń. A to proszona
jestem o wypełnienie ankiety i napisanie co bym chciała, a to
obiecuje mi się załatanie dziur (?), szklane domy, przedszkola,
boiska, korty tenisowe... ach... A ja chciałabym ten okręt i choć
stopę wody pod kilem. Myślę, że to takie samo marzenie i równie
możliwe do spełnienia w naszej rzeczywistości, jak asfalt na mojej
ulicy, czy przedszkole dla moich dzieci. Zaraz, zaraz... moje dzieci
nie są w wieku przedszkolnym ( no ale o wnukach trzeba by może
pomyśleć ).
Przypominam
sobie, moje pierwsze wybory samorządowe. Poszłam na nie z dumą i
nowym dowodem osobistym ( jeszcze wtedy papierowym, ze zdjęciem
przyklejanym na kasztanowy klej i napisem - panna ) Jak ja wtedy
wierzyłam, że mam wpływ na to co się stanie. Ileż mi wtedy
naobiecywano - oprócz okrętu, chyba wszystko. Poszłam,
zagłosowałam i... kurde nic. Rozżalona patrzyłam na to co się
wokół dzieje, jak szybko się zapomina o ludziach ze świeżutkimi
dowodami osobistymi i wielkimi marzeniami i wiarą. To był rok, w
którym rozpoczęłam bunt przeciwko rzeczywistości – zaczęłam
pisać piosenki. I w piosenkach miałam wreszcie to, o czym marzyłam.
Patrzę
sobie dziś, na ludzi kandydujących na różnorakie stanowiska w
naszym samorządzie i myślę sobie, jakby to było wspaniale
wiedzieć, w jaki sposób dzisiejsi marzyciele do tej pory
realizowali swoje marzenia o dobrobycie naszej małej ojczyzny, albo
raczej marzenia tych których chcą reprezentować. Chciałabym
wiedzieć nie to, jakie mają wykształcenie, tytuły, półki z
książkami, albo pasemka na fryzurze, ale to, co do tej pory zrobili
dla nas. Bo jeżeli cokolwiek zrobili w tym kierunku, albo
przynajmniej dołożyli wszelkich starań, żeby coś osiągnąć z
korzyścią dla naszej społeczności, to można mieć pewność, że
nie zmarnują ani jednej danej szansy. I tylko to byłoby dla mnie
wskazówką i wytyczną, jak i na kogo mam zagłosować, nie jakieś
ankiety, czy plakaty krzyczące „jestem najlepszy”, bo tak może
każdy, a naprawdę najlepszym może być ten kto szanuje swoje i
cudze marzenia i potrafi je urzeczywistnić, albo przynajmniej
przyznać się, że nie da rady. Tylko taki żeglarz nie pośle nas na dno.
Chciałabym
zobaczyć, choćby ten symboliczny „tatuaż z kotwicą”, żeby
uwierzyć, że się choć spróbowało zrobić cokolwiek.
Resztę
zostawiam czytelnikom do przemyślenia. Ahoj marynarze.