Nadszedł wreszcie
ten czas. Na półkach w sklepach królują znicze i chryzantemy,
zmienia się organizacja ruchu na obrzeżach miast, w telewizji jakby
więcej reklam zabawek ale na coca colę z Mikołajem jeszcze za
wcześnie. Właśnie w tym czasie co roku pojawia się w sklepach
coś na co czekam ze zniecierpliwieniem cały rok – zielone
grapefruity. Za co je aż tak lubię? Z pewnością za ich smak,
słodko-gorzki jak samo życie. Zielone grapefruity zwane także
„Sweetie” mają jednak więcej dobra.
Jak podaje Wikipedia (choć to nie najlepsze źródło informacji), grapefruit jest rośliną leczniczą, zawiera wiele cennych związków, wspomagających trawienie ale także polepszających wchłanianie leków. Od starszych ludzi wiem, że grapefruit przegania z organizmu robactwo i działa antyseptycznie. Samo dobro.
Jak podaje Wikipedia (choć to nie najlepsze źródło informacji), grapefruit jest rośliną leczniczą, zawiera wiele cennych związków, wspomagających trawienie ale także polepszających wchłanianie leków. Od starszych ludzi wiem, że grapefruit przegania z organizmu robactwo i działa antyseptycznie. Samo dobro.
Po to dobro
wybrałam się dziś specjalnie do Biedronki. Dostałam cynk. Na sam
widok dostałam ślinotoku i byłam już tak szczęśliwa, że
niczego więcej nie trzeba mi było. I pewnie pojechałabym z tym
wyrytym na twarzy szczęściem do domu, gdybym nie zaczepiła torbą
o jakieś pudło niedaleko kasy. Zaklęłam pod nosem, myśląc, że
znowu narozrabiam, coś wywrócę, a ekspedientki wpadną w szał.
Gdyby nie to moje roztargnienie, nie zauważyłabym pewnie
niewielkiej półeczki z książkami, na której zamajaczyła mi
dobrze znana okładka mojej ulubionej książki. „Stasiuk w
Biedronce?” - pomyślałam z niedowierzaniem. Tak to była książka
„Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” Andrzeja Stasiuka.
Zaczęłam grzebać jak zniecierpliwiona kura i wpadłam w kolejną
euforię, może nawet większą niż ta spowodowana izraelskimi
grapefruitami. „Pilch, o rany!” I kolejny okrzyk : „Bator, nie
wierzę!” A wszystko to po cenach jakich w empikach trudno szukać,
nawet 15 zł niższych. „Wiele demonów”
Pilcha w twardej szytej okładce za 29,99 zł, grzech nie kupić.
Pomyślałam sobie,
że to wiadomość jeszcze lepsza od wiadomości o zielonych
grapefruitach. Biedronka sprzedaje „dobre” książki, choć
przyznam się szczerze, że od jakiegoś czasu w Biedronce
dostrzegałam pewne zmiany. A to pojawił się brązowy ryż czy
ciecierzyca, a to można było kupić cydr, ku mojej wielkiej
uciesze. Dyskont, który znany był z tego, że jest tani, zmieniać
zaczął swoje oblicze i nastawia się na innego rodzaju klienta –
klienta wybrednego i klienta myślącego. Może klient w krawacie
rzeczywiście jest mniej awanturujący się. Ja się bardzo z tego
cieszę. Bo nie tylko cydr i brązowy ryż, mają szansę codziennie
zagościć na naszych stołach, ale literatura najwyższej próby i
po przystępnej cenie, dzięki Biedronce ma szanse dotrzeć do
większej ilości czytelników. Dla mnie bomba! Czekam teraz na to co lubię najbardziej
poezję i czekoladę Hershey'a.