Wszystkie prawa zastrzeżone. Wiersze nie mogą być wykorzystywane i powielane bez zgody autora.
(Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm.)

środa, 24 września 2014

Moja "lista dobroci" - czyli litania do wszystkich świętych

       Egzystuję pomiędzy dźwiękami. Między bim-bam na anioł pański o szóstej rano a bim-bam na apel jasnogórski o dwudziestej pierwszej. Wierzę jednak po swojemu, poza godzinami pracy Pana Boga i kościelnej dzwonnicy. Wierzę w nocy, przez sen. Podobno co się śni, to najgłębiej w duszy. A mi się śni wiara, w człowieka, w Boga, we własne możliwości. Wiara w to, że umiem pływać, że uciekam najszybciej, że się nie boję pająków.

        Potem się budzę i jedyny wspólny mianownik między tym co się śniło a tym co rzeczywiste, to miejsce. Moje miasteczko, z którego nigdy nie wyjechałam na dłużej niż dwa tygodnie i do którego wracam jak do własnego łóżka. Dogmat mojej wiary usytuowany między parkanami cmentarzy, wsparty o geometrię Rynku i dobrych ludzi. Małe miasteczko.

    Kiedyś miałam je gdzieś. Jak Bursa deklarowałam odważnie " Mam w dupie małe miasteczka", choć Andrzeja Bursę z powodu katowania jego "Fińskiego noża" w ogólniaku, niespecjalnie lubiłam. W jednym aspekcie jednak musiałam mu przyznać rację, mogłabym napisać coś o perspektywach rozwoju małych miasteczek, kiedy jedyną rzeczywistą perspektywą dla naszego, był wieczór z wódką i piwem jako wyzwalaczem od "zbędnego nadmiaru energii, w którą wyposażyła mnie młodość." Miałam to gdzieś. Marzyłam o tym, że się kiedyś wyrwę, wyjadę, zapomnę. Denerwował mnie mój przyjaciel, który zupełnie odmiennie ode mnie, widział "naszą" przyszłość w Zabłudowie. Mnie ciągnęło do miasta, smrodu ulic, wieczorów w dziwnych knajpach o atmosferze dekadencji i anonimowości. On to wszystko teraz ma i tęskni za tym co mam ja, świętym spokojem.

              Chyba się zestarzałam. Zmieniłam swoje poglądy, swój punkt widzenia i oficjalnie się do tego przyznaję. Moje miasteczko stało się dla mnie oazą, moim miejscem z którym się utożsamiam. Ale nie tylko to moje miasteczko. Polubiłam wiele innych małych mieścin – Michałowo, Supraśl, Gródek, Wasilków. Mają swój klimat, urok i siłę przyciągania. Nie razi mnie nazywanie ich sypialniami Białegostoku. Jest w tym określeniu pewna prawda ale i pewna "miękkość". Śpi się tu wyjątkowo dobrze i nie mówię tu tylko o fizjologicznej potrzebie odpoczynku. Chciałabym podkreślić to przywiązanie i poczucie bezpieczeństwa, jakie dają swoim mieszkańcom. Pomińmy tu kwestię braku posterunku policji w Zabłudowie. Czy nie czujecie się u siebie bezpiecznie? Czy nie uważacie, że znając każdy kąt i ludzi, macie większy komfort psychiczny funkcjonowania w społeczności?

          Niektórym "senność" małych miasteczek źle się kojarzy, oburzają się gdy ktoś publicznie powie o Zabłudowie „zaspane”. Utożsamiają pojęcie senności z marazmem, opieszałością, brakiem inicjatyw, brakiem perspektyw. Uciekają stąd na emigrację uważając się za dużo lepszych od tych, co zostają. Ale kiedyś wracają. Może tylko na wakacje, może na święta, na pogrzeby rodziny. Z kasą w kieszeniach i wstydem, że robiło się coś co było poniżej swojej godności. Wracają... i nie patrzą innym w oczy, jakby się kryli z tym co naprawdę noszą w sobie - tęsknotą do normalności i spokoju. Z tą normalnością i spokojem kojarzy mi się „senność” mojego miasteczka.

          Co z tymi którzy zostają? Funkcjonują. Niektórzy tylko dlatego, że muszą, inni dlatego, że są potrzebni, jeszcze inni bo kogoś potrzebują. Nie da się inaczej. Człowiek jest istotą społeczną, stadną, nie jest w stanie funkcjonować bez związku ze społecznością. Tylko społecznie jest w stanie się zrealizować.

         Jaki to wszystko ma związek z perspektywami małych miasteczek? Otóż bardzo wiele. W małych miasteczkach potencjałem są ludzie. Ludzie dobrzy. Tacy co nie obnoszą się z tym co robią dla innych, tacy co robią wiele a potrzebują, żeby ich ktoś docenił oraz tacy, co są dobrzy i czekają, żeby ktoś to dobro wykorzystał, pokierował w odpowiednią stronę. Ja nazywam to moją "listą dobroci”. Mam na niej jak w litanii do wszystkich świętych, dobrych ludzi, którzy tworzą niepowtarzalny klimat mojego miasteczka: Panią Lusię, moją byłą sąsiadkę, od której dostawałam marchewkę na zupę kiedy nie miałam co jeść, Panie Basię i Renatę ze szkoły, które przytulają dzieci jak swoje własne, Pana Witka, który czekał na mnie pod blokiem operacyjnym, kiedy rodzina nie mogła być przy mnie, Emilkę, która dzwoni zawsze wtedy, kiedy jest ze mną naprawdę źle, ciotkę Halinę i wujka Antka z ich bezinteresownością i ludzką prostotą, Panią Gosię ze sklepu spożywczego, której poranne "dzień dobry" poprawia mi humor, księdza Leszka, który nie gada jak natchniony klecha, Bartka który mówi, że nienawidzi tego co robi a kocha to ponad życie, Martę, która powtarza „będzie dobrze”, Ilonę od aniołów, Panią Jagodę od szczęśliwych dzieci, Sylwię, która daje z siebie wszystko jako wolontariusz, śpiewającego listonosza, Marcina od nieba nie tylko dla świętych, Dankę od dobrego słowa, Panią Aptekarkę co leczy lepiej niż lekarz, Tomka od wielkich cukinii i wiele, wiele innych osób, które uważam za dobre niezależnie od tego, czy działają na rzecz ogółu czy robią swoje z sobie tylko znanym zaangażowaniem. 
           Każdy z nas ma swoją "listę dobroci" i kiedy tylko zdamy sobie z tego sprawę, małe miasteczko bez potencjału stanie się w naszych oczach miejscowością o nieograniczonych możliwościach. Nie będzie nam potrzebna wielka polityka i pieniactwo, żeby przyznać się "Kocham małe miasteczka" i robić to, co się najlepiej umie.

Po co to piszę? Nie wiem. Mam potrzebę podziękowania tym wszystkim dobrym ludziom, choćby tylko tą moją „śmieszną litanią”

A teraz mała prywata.

Tym, którzy myślą, że „mam w dupie małe miasteczka”, że spoczęłam na laurach i że mi z tym wszystkim łatwo, dedykuję wiersz Bursy:



ja chciałbym być poetą
bo dobrze jest poecie
bo u poety nowy sweter
zamszowe buty piesek seter
i dobrze żyć na świecie

ja chciałbym być poetą
bo byczo u poety
bo u poety cztery żony
a z każdą dawno rozwiedziony
a ja lubię kobiety

ja chciałbym być poetą
może mnie przecież przyjmą
bo dla poety zakopane
nie trzeba wcześnie wstawać rano
a wstawać rano zimno

bo fajno jest poecie
nie musi w biurze ślipić
i fuk mu cała dyscyplina
tylko gitara i dziewczyna
i złote gwiazdy liczyć

i mylić się i liczyć
i liczyć wciąż od nowa
na ziemi w drzewie i błękicie
trudnego szukać słowa

i gniewać się i martwić
bo ciągle jeszcze nie to
i ciągle baczyć ciągle patrzeć
ja nie chcę być poetą”.


Sztab wojsk pancernych

wojna. w telewizji wojna w kolejce pod kioskiem wojna w kościele wojna na przystanku wojna mam zimne ręce, zimne serce patrzę pod nogi wojna...