Egzystuję
pomiędzy dźwiękami. Między bim-bam na anioł pański o szóstej
rano a bim-bam na apel jasnogórski o dwudziestej pierwszej. Wierzę
jednak po swojemu, poza godzinami pracy Pana Boga i kościelnej
dzwonnicy. Wierzę w nocy, przez sen. Podobno co się śni, to
najgłębiej w duszy. A mi się śni wiara, w człowieka, w Boga, we
własne możliwości. Wiara w to, że umiem pływać, że uciekam
najszybciej, że się nie boję pająków.
Potem się
budzę i jedyny wspólny mianownik między tym co się śniło a tym
co rzeczywiste, to miejsce. Moje miasteczko, z którego nigdy nie
wyjechałam na dłużej niż dwa tygodnie i do którego wracam jak do
własnego łóżka. Dogmat mojej wiary usytuowany między parkanami
cmentarzy, wsparty o geometrię Rynku i dobrych ludzi. Małe miasteczko.
Kiedyś
miałam je gdzieś. Jak Bursa deklarowałam odważnie " Mam w
dupie małe miasteczka", choć Andrzeja Bursę z powodu
katowania jego "Fińskiego noża" w ogólniaku,
niespecjalnie lubiłam. W jednym aspekcie jednak musiałam mu
przyznać rację, mogłabym napisać coś o perspektywach rozwoju
małych miasteczek, kiedy jedyną rzeczywistą perspektywą dla
naszego, był wieczór z wódką i piwem jako wyzwalaczem od
"zbędnego nadmiaru energii, w którą wyposażyła mnie
młodość." Miałam to gdzieś. Marzyłam o tym, że się
kiedyś wyrwę, wyjadę, zapomnę. Denerwował mnie mój przyjaciel,
który zupełnie odmiennie ode mnie, widział "naszą"
przyszłość w Zabłudowie. Mnie ciągnęło do miasta, smrodu ulic,
wieczorów w dziwnych knajpach o atmosferze dekadencji i
anonimowości. On to wszystko teraz ma i tęskni za tym co mam ja,
świętym spokojem.
Chyba się
zestarzałam. Zmieniłam swoje poglądy, swój punkt widzenia i
oficjalnie się do tego przyznaję. Moje miasteczko stało się dla
mnie oazą, moim miejscem z którym się utożsamiam. Ale nie tylko
to moje miasteczko. Polubiłam wiele innych małych mieścin –
Michałowo, Supraśl, Gródek, Wasilków. Mają swój klimat, urok i
siłę przyciągania. Nie razi mnie nazywanie ich sypialniami
Białegostoku. Jest w tym określeniu pewna prawda ale i pewna
"miękkość". Śpi się tu wyjątkowo dobrze i nie mówię
tu tylko o fizjologicznej potrzebie odpoczynku. Chciałabym
podkreślić to przywiązanie i poczucie bezpieczeństwa, jakie dają
swoim mieszkańcom. Pomińmy tu kwestię braku posterunku policji w
Zabłudowie. Czy nie czujecie się u siebie bezpiecznie? Czy nie
uważacie, że znając każdy kąt i ludzi, macie większy komfort
psychiczny funkcjonowania w społeczności?
Niektórym
"senność" małych miasteczek źle się kojarzy, oburzają
się gdy ktoś publicznie powie o Zabłudowie „zaspane”.
Utożsamiają pojęcie senności z marazmem, opieszałością,
brakiem inicjatyw, brakiem perspektyw. Uciekają stąd na emigrację
uważając się za dużo lepszych od tych, co zostają. Ale kiedyś
wracają. Może tylko na wakacje, może na święta, na pogrzeby
rodziny. Z kasą w kieszeniach i wstydem, że robiło się coś co
było poniżej swojej godności. Wracają... i nie patrzą innym w
oczy, jakby się kryli z tym co naprawdę noszą w sobie - tęsknotą
do normalności i spokoju. Z tą normalnością i spokojem kojarzy mi
się „senność” mojego miasteczka.
Co z tymi
którzy zostają? Funkcjonują. Niektórzy tylko dlatego, że muszą,
inni dlatego, że są potrzebni, jeszcze inni bo kogoś potrzebują.
Nie da się inaczej. Człowiek jest istotą społeczną, stadną, nie
jest w stanie funkcjonować bez związku ze społecznością. Tylko
społecznie jest w stanie się zrealizować.
Jaki to
wszystko ma związek z perspektywami małych miasteczek? Otóż
bardzo wiele. W małych
miasteczkach potencjałem są ludzie. Ludzie dobrzy. Tacy co nie
obnoszą się z tym co robią dla innych, tacy co robią wiele a
potrzebują, żeby ich ktoś docenił oraz tacy, co są dobrzy i
czekają, żeby ktoś to dobro wykorzystał, pokierował w
odpowiednią stronę. Ja nazywam to moją "listą dobroci”.
Mam na niej jak w litanii do wszystkich świętych, dobrych ludzi,
którzy tworzą niepowtarzalny klimat mojego miasteczka: Panią
Lusię, moją byłą sąsiadkę, od której dostawałam marchewkę na
zupę kiedy nie miałam co jeść, Panie Basię i Renatę ze szkoły,
które przytulają dzieci jak swoje własne, Pana Witka, który
czekał na mnie pod blokiem operacyjnym, kiedy rodzina nie mogła być
przy mnie, Emilkę, która dzwoni zawsze wtedy, kiedy jest ze mną
naprawdę źle, ciotkę Halinę i wujka Antka z ich
bezinteresownością i ludzką prostotą, Panią Gosię ze sklepu
spożywczego, której poranne "dzień dobry" poprawia mi
humor, księdza Leszka, który nie gada jak natchniony klecha, Bartka
który mówi, że nienawidzi tego co robi a kocha to ponad życie,
Martę, która powtarza „będzie dobrze”, Ilonę od aniołów,
Panią Jagodę od szczęśliwych dzieci, Sylwię, która daje z
siebie wszystko jako wolontariusz, śpiewającego listonosza, Marcina
od nieba nie tylko dla świętych, Dankę od dobrego słowa, Panią
Aptekarkę co leczy lepiej niż lekarz, Tomka od wielkich cukinii i
wiele, wiele innych osób, które uważam za dobre niezależnie od
tego, czy działają na rzecz ogółu czy robią swoje z sobie tylko
znanym zaangażowaniem.
Każdy z nas ma swoją "listę dobroci"
i kiedy tylko zdamy sobie z tego sprawę, małe miasteczko bez
potencjału stanie się w naszych oczach miejscowością o
nieograniczonych możliwościach. Nie będzie nam potrzebna wielka
polityka i pieniactwo, żeby przyznać się "Kocham małe
miasteczka" i robić to, co się najlepiej umie.
Po co to
piszę? Nie wiem. Mam potrzebę podziękowania tym wszystkim dobrym
ludziom, choćby tylko tą moją „śmieszną litanią”
A teraz mała
prywata.
Tym, którzy
myślą, że „mam w dupie małe miasteczka”, że spoczęłam na
laurach i że mi z tym wszystkim łatwo, dedykuję wiersz Bursy:
„ja
chciałbym być poetą
bo dobrze jest poecie
bo u poety nowy sweter
zamszowe buty piesek seter
i dobrze żyć na świecie
ja chciałbym być poetą
bo byczo u poety
bo u poety cztery żony
a z każdą dawno rozwiedziony
a ja lubię kobiety
ja chciałbym być poetą
może mnie przecież przyjmą
bo dla poety zakopane
nie trzeba wcześnie wstawać rano
a wstawać rano zimno
bo fajno jest poecie
nie musi w biurze ślipić
i fuk mu cała dyscyplina
tylko gitara i dziewczyna
i złote gwiazdy liczyć
i mylić się i liczyć
i liczyć wciąż od nowa
na ziemi w drzewie i błękicie
trudnego szukać słowa
i gniewać się i martwić
bo ciągle jeszcze nie to
i ciągle baczyć ciągle patrzeć
ja nie chcę być poetą”.
bo dobrze jest poecie
bo u poety nowy sweter
zamszowe buty piesek seter
i dobrze żyć na świecie
ja chciałbym być poetą
bo byczo u poety
bo u poety cztery żony
a z każdą dawno rozwiedziony
a ja lubię kobiety
ja chciałbym być poetą
może mnie przecież przyjmą
bo dla poety zakopane
nie trzeba wcześnie wstawać rano
a wstawać rano zimno
bo fajno jest poecie
nie musi w biurze ślipić
i fuk mu cała dyscyplina
tylko gitara i dziewczyna
i złote gwiazdy liczyć
i mylić się i liczyć
i liczyć wciąż od nowa
na ziemi w drzewie i błękicie
trudnego szukać słowa
i gniewać się i martwić
bo ciągle jeszcze nie to
i ciągle baczyć ciągle patrzeć
ja nie chcę być poetą”.