Wszystkie prawa zastrzeżone. Wiersze nie mogą być wykorzystywane i powielane bez zgody autora.
(Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm.)

poniedziałek, 6 listopada 2017

Apokalipsa wg Michała Przyborowskiego



Michał Przyborowski, autor tomiku „Planeta małp”, sam o sobie pisze, że jest pełen sprzeczności, że nawet jak leży, to chodzi. W konsekwencji tego chodzenia, czy dochodzenia, doszedł do wniosku, że świata się uratować nie da, ale on postanowił mimo wszystko jednak spróbować. Czy tą próbą jest jego tomik wierszy?

Pierwszy zachwyt nad książką, to może być zachwyt nad świetną okładką przygotowaną przez Macieja Grochowskiego. Surowa, groźna, ale też lekko komiksowa, świetnie skomponowana, delikatnie symboliczna, oddaje to, co stanowi meritum książki.

Tytułowy wiersz zawiera apokaliptyczny niemal opis poniedziałku, jako nowej jakości życia, w którym wszystko się wywraca, traci swoje pierwotne znaczenie i przeznaczenie. Zmienia się perspektywa, zaciera się granica między teraz i wczoraj: „teraz niebo było większe i tańsze / mieszkania i manna gratis”. Nowe pokolenie jakie przychodzi, chłonie wszystko tu i teraz, „nie zostawiając nic na później”. Tani konsumpcjonizm w uosobieniu prażącej się na plaży w dzień i palącej książki w nocy statuy wolności to odwzorowanie widzianego przez autora świata, w którym człowiek tocząc pianę z ust staje się synonimem zamkniętego w zoo zwierzęcia. Przekaz jest jasny. Przetacza się po nas koło czasu, które im bardziej próbujemy zatrzymać, tym szybciej kruszy na piach stary ład. Nie ma odwrotu.

       W dalszej części tomiku, możemy przeczytać wiersze, które odzierają ze złudzeń. Czytamy, że człowiek jest tylko zlepkiem żywiołów, chemii, miasta, korporacji i popkultury. Szaleństwem w takim świecie jest niekasowanie biletu, nie ma tu miejsca na wyższe uczucia „ nie można się kochać / póki nie zmienisz swojego statusu” (na fejsie). A jednak autor ucieka, a raczej próbuje, wchodzi w inną rolę. Sam sobie jest stwórcą, gasi księżyc, a później i tak w akcie pogodzenia się z przegraną w nierównej walce ze światem, przesuwa na mokrej od łez trawie psią kupę, żeby zasnąć i wstać nazajutrz jak wszyscy do pracy. Mit Prometeusza gaśnie w zderzeniu się z twardą rzeczywistością.

     W tomiku przeżywa się rozgoryczenia i porażki, zdychają reakcje i relacje. Próby zacieśniania jakichkolwiek międzyludzkich więzi są groteskowe i kończą się na drewnianych odruchach, choć jakieś cząstki i tkanki wewnątrz jednak drżą. Na nic. Tłumaczymy to sobie naukowo. Godzenie się z takim stanem rzeczy wydaje się być na porządku dziennym. Może to wygodnictwo jak ten hamak rozpięty między drzewami, żeby przeżyć w nim życie „bujając się” czyli poddając bezwładnie, kiedy nic do niczego nam już nie pasuje, więc sami próbujemy się dopasować i rozmyć w tłumie. Bo „wtedy łatwiej być, niż skończyć wiersz”. Tak gnije w dzisiejszych czasach mit poety i poezji zaklęty niegdyś w wierszu Miłosza „Campo di Fiori”.

       Tomik Michała Przyborowskiego jest przaśny i wyjątkowo gorzki, ale chyba taki jest świat widziany oczami młodych ludzi, których odarto ze złudzeń i czułości, których wtłoczono w tryby i machiny korporacyjne i urzędnicze, z których zrobiono gatunek o niskich pobudkach i zwierzęcych instynktach. Ostatni wiersz jednak, dowodzi sprzeczności, które autor sam w sobie widzi, a które nadają tomikowi w ostatnich słowach, cudownej miękkości i światełka nadziei, przełamującego całą tą czarną i brutalną wizję: „zapisałem się na kartce […] skreślę, poprawię / jest jeszcze miejsce”.


„Planeta Małp” Michał Przyborowski
Wydawnictwo Black Unicorn – Jastrzębie Zdrój 2017
Dziękuję Autorowi


Sztab wojsk pancernych

wojna. w telewizji wojna w kolejce pod kioskiem wojna w kościele wojna na przystanku wojna mam zimne ręce, zimne serce patrzę pod nogi wojna...