taka pora szarzeje wewnętrznie w człowieku
i nie ma to nic wspólnego ze świ(a)t(ł)em
suną po szyi jak sznury sploty myśli o końcu
lata ostatni stygnący motyl miłość
czernieje i zdycha suchym liściem skrzydeł
szkielety drzew sączą się z nieba do ziemi
obłażą martwym pokaleczonym naskórkiem
niegłaskanym wzrokiem szukam po omacku
tam gdzie zimna pościel rzeki kładzie między nami
betonowe zapory iluzorycznych cudzych szczęść
znajduję puste oczodoły po wybuchach euforii
nie będzie nie tej jesieni ni zimy pewnie
czuję się tylko kiedy trzymam przy sobie
choćby kosmyk nadziei posiwiałej a jednak
wiem przyjdziesz znowu wiosną otworzę