„Będzie beka” – powiedział mój
znajomy namawiając mnie na wzięcie sprawy w swoje ręce. No i trochę była beka,
bo się zalogowałam. Wstawiłam nawet swoje prawdziwe zdjęcie, wpisałam parę
ociosanych tekstów o swoich oczekiwaniach, marzeniach i zainteresowaniach, po
czym stwierdziłam, że gdybym była facetem nie uwierzyłabym w ani jedno napisane
słowo.
Po kilku dniach spłynęły maile. W
większości przypadków z prośbą o natychmiastowe spotkanie ( ostro przypiliło
– pomyślałam). Śledziłam profile potencjalnych kandydatów na randki bardzo
uważnie i ze skrupulatnością detektywa Foxa Muldera wyłapywałam najciekawsze
przypadki rodem z kosmosu. Najfajniejsze były zdjęcia. Szczególnie te
czterdziestoparoletnich mężczyzn, niepijących, niepalących, delikatnych i
łagodnych jak baranki, wyciągnięte z licealnego albumu, albo poprawionych w
photoshopie. Gwarancja uczciwości i dowód poważnych zamiarów. Ale zdjęcia to
jeszcze nic. Portale randkowe mają tę ciekawą funkcję, że można o sobie napisać
co się tylko rzewnie podoba, a co najważniejsze, można to poprawiać w
nieskończoność w zależności od powodzenia bądź niepowodzenia akcji. Szkoda, że
nie było tam funkcji wstawiania opinii jak np. na ceneo. Naczytałam się więc o zainteresowaniach
kandydatów, o ich podróżach po świecie ( a zdjęcie z Kiermus :p ), sportach
ekstremalnych ( a zdjęcie z wyprawy na ryby), ulubionych książkach ( zdjęcie z
siłowni) Wiadomości jakie do mnie spływały czasami napawały mnie grozą, a
czasami po prostu opadały mi ręce. Dostałam raz nawet w mailu mój własny
wierszyk. A oprócz tego mnóstwo wyświechtanych tekstów o miłości, wierności,
układaniu sobie życia na nowo i o pragnieniach nowych doświadczeń na polu
erotycznym. (Pamiętajcie panie, że ciągnięcie tematu w wirtualnej przestrzeni
nic nie kosztuje, a wrażenia są bezcenne) Potwierdziły się moje przypuszczenia, że
facetom chodzi o jedno… czasami o dwa… piwa ;) Ubawiłam się po pachy. Mój
znajomy też. Nie chciałabym generalizować, żeby nikogo nie urazić, ale albo ja
nie mam szczęścia, albo parafrazując słowa piosenki Maryli Rodowicz „ dziś
prawdziwych facetów już nie ma”
Udało mi się jednak nawiązać
kontakt z kilkoma ciekawymi ludźmi i nawet na kilka spotkań się wybrałam ( z
cichą ochroną ) Najciekawsze było spotkanie z nauczycielem już jakiś czas temu.
Przygotowywałam się psychicznie na typowego WF-istę, który zagada mnie na śmierć
opowiadając o swoich osiągnięciach w martwym ciągu, albo długich dystansach.
Przyszedł Pan w spodniach na kant… Pocałował w rękę, zaproponował kawę… miodzio
– pomyślałam. Okazało się, ze to nauczyciel akademicki, ale wygadał się chyba
na wykładach. W życiu się tak nie naprodukowałam, żeby podtrzymać rozmowę. Ci
co mnie znają wiedzą, że do gaduł nie należę i powinni mi w tym momencie
serdecznie współczuć ogromnego wysiłku jaki włożyłam w dwie godziny tego
spotkania. Pan nie odezwał się do mnie więcej. Cholera, trzeba było w ciszy
siorbać tę kawę.
Innym razem wybrałam się na sushi
z dużo młodszym przystojniakiem, który miał potrzebę zaimponowania
doświadczonej kobiecie. Trochę zaszalał z wydawaniem pieniędzy, popisywaniem
się eksperymentami kulinarnymi, po czym wsadził mnie do taksówki i kazał
zawieźć do domu. Dobrze, że zdążyłam dojechać na czas. Po niezapomnianym
wieczorze tuliłam w ramionach nie przystojniaka, a sedes w mojej łazience.
Wiecie… stres i choroba lokomocyjna, nie mówiąc już o surowej rybie.
Kolejna randka na jaką się
wybrałam zaczęła się wierszem a skończyła mordobiciem. Pan przyszedł na
spotkanie z bukietem kwiatów i cytatem Tetmajera na ustach. Po czym chyba
uznał, że już wystarczy tych ceregieli i bezczelnie złapał mnie za pośladki.
Reakcja mojej „ochrony” była błyskawiczna. Kandydat nie poczytał sobie tego
wieczoru wierszy, a bukiet choć ładny zdecydowałam się wyrzucić do kosza pod teatrem Węgierki. Od
tamtej pory byłam jeszcze bardziej ostrożna.
Na portalu poznałam również
ciekawego faceta, z którym przegadałam niejedną noc. Na spotkanie umówiliśmy się dopiero po jakimś
czasie. Miały być tańce, ale niestety z powodu żałoby, skończyło się propozycją
spaceru. Jakież było moje zdziwienie, gdy na spotkaniu rozpoznałam w nim kumpla
z ogólniaka. Tylko jakoś rozmowa nam się nie kleiła i skończyło się na wymianie
numerów telefonów.
Reasumując. Portale randkowe są
dla ludzi. To taka sama forma rozrywki jak czytanie książek czy jedzenie sushi.
Ale i z randkami i z sushi trzeba
uważać, bo nigdy nie wiadomo jak to się może skończyć. Ja szczęścia w tej
kwestii nie mam i dlatego spróbuję zagrać teraz w totka.
Pozdrawiam przemiłych Panów –
wiem, że mnie czytacie :)