Oblizałam już szklankę
z pomarańczowego światła
z lodem. Próżno szukać
okna,
którym da się wyskoczyć
na inne miasto, bez
granitu
i podświetlanych
samotności.
Chodź, przejdziemy się
Aleją,
Rynkiem, zgubimy,
procenty,
kilogramy, tęsknoty.
Dwa złote zapłacimy w
knajpie
za integrację,
wierzchnich okryć,
za przeniesienie obcego
zapachu
i włosa na rękawy.
Niech ktoś o nas pamięta,
kiedy wrócimy do siebie
jutro,
próbując ogarnąć sens
długości
przyprostokątnej przyległej
dzielonej na długość
przeciwprostokątnej
Adama.