Nie
ma takiego drugiego miejsca w mieście. Uciekam tam, kiedy potrzebuję
rozmowy. Choć to bardziej monolog niż konwersacja. Przychodzę,
przyjeżdżam, pełznę do tej ciszy, rozpostartej między
„kowalowskim lasem” a drogą do „świętej wioski”. Za każdym
razem przynoszę ze sobą kamień i kładę go na ogrodzeniu, to taki
mój dowód pamięci.
Ze
starego żydowskiego cmentarza, bo o nim mowa, rozpościera się
widok na całe moje miasteczko, leniwe i nieprzyjazne, choć mieszka
w nim wielu dobrych i uczciwych ludzi. Z tego miejsca można
zakosztować pewnego rodzaju dystansu do bieżących spraw. Cisza
cmentarza pozwala ogarnąć myśli, ułożyć co niepoukładane,
wchłonąć elementy przyrody kojące umysł, wzrok i słuch.
Cmentarz
latem zawsze porasta wysoka trawa, ledwie można w niej zauważyć
szare bezimienne nagrobki bez macew. Wyglądają jak zabłudowski
wyrzut sumienia, o którym wydaje się, w miasteczku wszyscy
chcieliby zapomnieć.
Nekropolię
otoczono jakby z przymusu, murkiem z kamieni. Wyznacza on teren, ale
pozwala też przysiąść na chwilę, odpocząć, pomyśleć.
Kamienie zespolone niechlujnie cementową zaprawą, znikomym kosztem
załatwiły sprawę pamięci o dawnych mieszkańcach miasteczka.
Kocham
to miejsce z pewnego wyjątkowego powodu. Na cmentarzu, tuż przy
ogrodzeniu rośnie ogromny krzak bzu. W maju, kiedy krzak zakwita,
pszczoły rozpoczynają swoje „modlitwy” za dusze zmarłych tam
pochowanych. Tylko na taki Kadisz mogą liczyć, pochowani tam
ludzie. Pod krzakiem wypatrzyłam kiedyś rodzinę jeży. Małe
kolczaste kuleczki znalazły tam swój spokojny dom. Bezpieczeństwo,
które odebrano zamieszkującym niegdyś w Zabłudowie „starszym
braciom w wierze”.
Punktem
centralnym cmentarza jest betonowy, wybijający się z otoczenia
nagrobek Rabina. Przez dziury w budowli, latem do środka wpadają
promienie słońca. Myślę sobie, że zabłudowski Rabin zasłużył
sobie na o wiele więcej, niż tylko ciepło darowane z nieba. Oprócz
mnie, odwiedza Rabina ktoś jeszcze, nie wiem kto, nigdy nie
spotkałam tam innych osób, ale ślady obecności są tam wyraźnie
widoczne. Czasami ktoś zostawi tam pustą butelkę po winie, ale
zdarzają się też gesty godne pochwały, znicze stawiane na
nagrobku w Zaduszki, to nic, że z krzyżem. Ważne, że są.
Rabin
stał się dla mnie wyjątkowo bliski. Jako młoda ciekawska
dziewczyna próbowałam odszyfrować, napis na jego nagrobku.
Przyszłam na cmentarz z płachtą cienkiego papieru, odbiłam na nim
ołówkiem resztki liter z nagrobka, poprosiłam księdza, który
uczył mnie religii w liceum, a który na hebrajskim znał się jak
mało który ksiądz, o przetłumaczenie znaków. Niestety nie udało
się. Rabin pozostał dla mnie bezimienny ale to nie powód, żebym
miała o nim nie pamiętać.
Pamiętam,
za siebie i za wszystkich tych, którzy pamiętać o dawnych
mieszkańcach Zabłudowa nie chcą.
 |
Archiwalne zdjęcie ohelu cadyka (źródło: Księga Pamięci Zabłudowa) |