Jeden z uwielbianych przeze mnie
pisarzy współczesnych - Andrzej Stasiuk, który gościł w Białymstoku, napisał o
pewnym miasteczku „No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z
którego nie ma już dokąd pojechać[…] diabeł powtarza jak litanię swoje
„dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza (…)” Dukla była zawsze dla Stasiuka pewnym końcem
świata, ale końcem, który był jednocześnie początkiem dla pewnych wydarzeń,
końcem, na którym ścierał się świat rzeczywisty, z metafizycznym.
Dla mnie takim końcem świata jest
Zabłudów. Mówiło się kiedyś, że za Zabłudowem „zawracają wrony” albo „psy
szczekają dupami”. Zawsze jednak bawiły mnie te określenia i traktowałam je jak
część miejscowego folkloru na równi z określeniem „Zabłudów miasto cudów”.
Może na starość stałam się
nadwrażliwa, a może bardziej upierdliwa i czepialska, ale nie potrafię się
zdystansować do tych określeń teraz. Zwłaszcza kiedy próbuję aktywnie włączać
się do życia miasteczka i kiedy widzę, że mimo wszystko wciąż jesteśmy w tej
przysłowiowej „czarnej dupie”. Jako humanistka z zamiłowania, usiłowałam sobie
wytłumaczyć wszystko co się dzieje, za pomocą filozofii, rozbierać przyczyny i
skutki utknięcia w dziurze, na czynniki pierwsze, szukać przyczyn w człowieku,
jego wadach, przyzwyczajeniach, stosunku do świata, lenistwie. Jednak filozofia
to za mało, i szkoda tylko, że to do mnie dotarło przy okazji wystawy
fotografii Andrzeja Górskiego w Miejskim Ośrodku Animacji Kultury w Zabłudowie.
Wystawa i spotkanie z Autorem miało
miejsce w zeszły piątek o godzinie 17. Podobno czas, pora i miejsce jak najbardziej
odpowiednie, choć moim zdaniem przesunięcie o godzinę później miałoby sens
zwłaszcza, że przyszło chyba 5 osób, nie licząc Redaktora lokalnej gazetki i
pracowników MOAK. Jeszcze przed moim przybyciem dostałam smsa przypominającego
o spotkaniu ( znak czasu) o treści: „ błagam przyjedź, nie ma ludzi”. Dlaczego
nie godzina osiemnasta? Podobno to koliduje z układem mszy w pobliskim
kościele, nie wnikałam głębiej. Sprawy wiary i jej głębokości w miasteczku są
mi mało znane, choć z dopasowywaniem terminów i godzin wydarzeń kulturalnych do
rytmu kalendarza liturgicznego miałam wątpliwą przyjemność spotkać się choćby
przy okazji „Podlaskiej Oktawy Kultur” kiedy to artystom kazano czekać z
występami, aż ksiądz w kościele odśpiewa „idźcie ofiara spełniona”. Z drugiej
jednak strony o ile mogę zrozumieć kolidowanie muzyki ludowej na Plantach z radosnym
Hosanna w kościele, to nijak nie mogę zrozumieć, w czym Andrzej Górski ze
swoimi zdjęciami miałby przeszkadzać w pobożności miasteczka ( przysięgam „gołych
bab” na zdjęciach nie było. Choć pewnie gdyby były, przyszłoby więcej
zainteresowanych, a już na pewno przyszedłby ksiądz z kropidłem)
Kim jest ten Andrzej Górski, że to
takie dla mnie ważne? Ano jest Artystą, Fotografem, Pasjonatem, Ciekawym
Człowiekiem. Piszę z wielkich liter, żeby
podkreślić wyjątkowość tego człowieka. Nagradzany, doceniany, wystawiany w
galeriach i co ważne Białostoczanin. Więcej, żeby zmusić Was do wysiłku
intelektualnego, proponuję poszukać przy pomocy Google skoro nie chciało się
Wam przyjść na spotkanie osobiście.
Ale do rzeczy. Wystawa fotografii
Pana Andrzeja Górskiego i spotkanie z nim, w moim wyobrażeniu mogłyby być
jednym z największych wydarzeń kulturalnych miasteczka. Mogłyby, ale nie były.
Po pierwsze – ilość osób zainteresowanych, po drugie – godzina, po trzecie –
brak informacji o wydarzeniu. Oczywiście wydarzenie było dostępne na facebooku,
ale na tyle późno, że mogło zostać niezauważone, ogłoszenie zostało wywieszone
na Rynku, a i owszem sama widziałam – lichego formatu, czarno białe, wpieprzone
na tablicę ogłoszeń pod gminą tuż obok ogłoszeń o odchudzaniu i innych
wydarzeniach „kulturalnych” naszego miasteczka, to nic, że sprzed pół roku.
Ja wiem, że instytucje kulturalne
nie są, a nawet nie mogą być nastawione na zysk, ale jako ekonomistka muszę
krzyknąć : „gdzie do cholery są podstawy marketingu w tej instytucji, które
pozwolą na przyciągnięcie „Klienta”?!!!”
Koło się tutaj zamyka. Pracownicy Kultury narzekają, że nikt nie chce
przychodzić i że nie warto się starać, a ludzie w miasteczku uważają, że w „klubie”
nic się nie dzieje, nic oprócz regularnego wybijania kanalizacji. I jedni i
drudzy mają trochę racji, a podstawą do zrozumienia pretensji i jednych i
drugich jest niestety – MARKETING.
Jeżeli potraktujemy kulturę jako
nasz produkt, szybko się zorientujemy, że aby go dobrze sprzedać i osiągnąć
zysk ( naszym zyskiem jest już samo zdobycie Klienta), trzeba go odpowiednio
rozpromować. Nie będzie sprzedawał się produkt, o którym nikt niczego nie wie,
którego nikt nie spróbował, o którym się nie mówi, ale przede wszystkim,
którego nikomu nie chce się sprzedawać.
Pewnie się obrazicie na mnie za
porównanie kultury do produktu i będziecie zgrzytać zębami, że poetka chce
zrobić jakąś rewolucję i skomercjalizować kulturę. Nie chcę niczego
komercjalizować, bo to już mamy na przykładzie urodzin Zabłudowa. Chciałabym
uczulić na pewne ekonomiczne aspekty działalności kulturalnej, które są
podstawą efektywnego zarządzania i co najważniejsze mogą spowodować wzrost
zainteresowania tą działalnością. Bo nikt nie zaprzeczy, że to zainteresowanie
jest potrzebne zarówno ze strony podaży jak i popytu na kulturę. Ale realizacja
założeń ekonomicznych, które
doprowadziłyby do równowagi rynkowej pozostawia wiele do życzenia. Przykłady?
Zapewne mało osób wie, ale swojego
czasu w ramach niespodzianki, bądź też nie ( nie wiem sama) koleżanki
zorganizowały mi wieczór z moimi wierszami. Szkoda, ze wieczór był „zamknięty”,
wielu moich znajomych się na mnie za to obraziło. Oczywiście byłam bardzo
wzruszona i zaskoczona organizacją tego wieczoru, był profesjonalnie
przygotowany, dziewczyny dały z siebie wszystko co najlepsze, a mi w oku
kręciła się łezka. Żałuję tylko jednego, że nikt, spoza wąskiego grona
Czarownic zabłudowskich, nie mógł tego zobaczyć posłuchać i poczuć. Myślę, że
zainteresowanie byłoby dosyć spore, a tak, mam wrażenie zmarnowania potencjału
moich cudownych koleżanek. Gdzie jest błąd? Wstyd przed pokazaniem tego, co jest
w nas najlepsze? Czy nieumiejętność rozpoznania potrzeb? Tutaj był potencjał,
były zasoby i były warunki, zabrakło chyba otwartości.
Przykład drugi. Wydarzenie w którym miałam zaszczyt również
uczestniczyć. Występ w „klubie” dwójki śpiewaków: Małgorzaty Trojanowskiej i
Przemysława Kummera, artystów wielkiej klasy, występujących na największych
polskich scenach operowych. Co było nie tak? Sala była zapełniona po brzegi,
nie było przecież gdzie usiąść. Anturaż spotkania był mocno nie na miejscu.
Przed występem w klubie spotkanie mieli emeryci, były zastawione stoły,
potrawy, napoje, ciasta. Spytacie -co ją tak wkurzyło? Nie dostała żreć czy
jak? To nie tak. Jestem zła, że artystów takiej klasy zmuszono do grania do przysłowiowego
„kotleta”. Choć z występu wyszłam oczarowana, to jednak było mi wstyd, że „piłam
szampana za bańkę ze słoika po majonezie”.
No i trzeci przykład bezmyślności,
bo inaczej nazwać tego nie można. Wspomniana wcześniej organizacja wystawy
fotografii Andrzeja Górskiego, na której nie dość, że prawie nikogo nie było,
to jeszcze przeszkadzano Artyście w opowiadaniu o swojej pasji, latając z kawą,
herbatą i napojami w iście „karczmowym stylu”. I znowu było mi wstyd, kiedy
patrzyłam na unoszący się w irytacji kącik ust Pana Andrzeja. Dzięki Bogu Pan
Andrzej jest człowiekiem dobrze wychowanym, bo ja chyba bym podziękowała i
wyszła. No i do tego ta frekwencja. Brak promocji wydarzenia, powiadamianie o
nim pocztą pantoflową. Ludzie kochani! My się nie mamy czego wstydzić!
Organizujemy ważne wydarzenie, jest mnóstwo ścieżek, którymi można poinformować
odbiorców, że to ważne, że trzeba tam być. Niektóre media, szczególnie te
internetowe, ale nie tylko, specjalizują się w przekazywaniu takich wiadomości,
nawet nieodpłatnie.
Sentymenty, sentymentami moi drodzy.
Ale bez marketingu, taktu i podstaw savoir vivre, nie stworzymy kultury. A bez kultury wciąż będziemy „końcem
świata” gdzie „diabeł powtarza jak litanię swoje
„dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza”.
Być może przez ten tekst stracę
resztki swoich przyjaciół ( choć sami mnie zachęcali do napisania „czegoś”) i
znowu tak jak po „Geometrii” spotkam się z niezrozumieniem i będą mnie
przeklinać, bo ktoś czegoś nie zrozumie, albo przeczyta coś między wierszami.
Nie dbam o to. Chcę się po prostu przestać wstydzić.