Wszystkie prawa zastrzeżone. Wiersze nie mogą być wykorzystywane i powielane bez zgody autora.
(Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z późn. zm.)

sobota, 3 maja 2014

GEOMETRIA NIEKULTURALNA



   Każde małe miasteczko ma swoje charakterystyczne miejsce, materialne, duchowe, kulturalne. Gdzieś, gdzie człowiek - istota społeczna z natury i stadna, może się zaczepić i z całą pewnością stwierdzić „ja tu należę, tu mnie chcą”. Miejsce do którego się wraca, za którym się tęskni, pamięta po wielu latach jego zapach, atmosferę, ludzi. Miejsca przyjemnego, przyjaznego, integrującego, z otwartymi na oścież drzwiami i ramionami.
     W moim miasteczku od strony zachodniej Rynku, funkcję integracyjną pełni parking pod Bankiem.
Pod czujnym okiem bankowych kamer, młodzi ludzie nasycają się marzeniami o sławie telewizyjnych celebrytów. Od strony wschodniej króluje, szczególnie latem „Budka” z lodami ( najlepszymi zresztą ), za którą czasem po cichutku zagości odrobinka dobrej muzyki, tak niezauważalnie, żeby nie zbudzić psów sąsiadów i księży na plebanii. Od strony północnej Rynku, na wprost Urzędu Gminy rozpościerają się Planty. Nietykalne kulturalnie, z wychodkiem za grube pieniądze i klombem kwiatów obsikiwanych przez bezpańskie psy, ale cieszących oczy urzędniczek wyglądających przez okna. Miejsce idealne na kulturę, ale od czasów pełnego charyzmy pracownika „Kultury”- Andrzeja Mojsiejczuka, który wywrócił do góry nogami małomiasteczkowe pojmowanie „imprezy”, zupełnie niewykorzystywane w swoim potencjale.
    Tutejsza „kultura” mieści się w południowej części Rynku, w wilgotnych piwnicach Urzędu Miasta. Czeka w grobowcu na zmartwychwstanie. Przypomina mi to ewangeliczną postać Łazarza. Owiniętego szczelnie w gałgany, śpiącego wiecznym snem, którego ktoś o „światłym” umyśle musi w końcu wskrzesić, ktoś taki jak wspomniany wcześniej Andrzej. Ale najpierw trzeba odsunąć z grobu głazy. A głazy są nie do ruszenia. Dziś może bardziej niż kiedykolwiek w historii miasteczka, bo nawet w czasach głębokiej komuny w „Klubie” można było się odnaleźć. Teraz można tam odnaleźć dzieci i emerytów. Dla młodych ludzi kultury w „kulturze” już nie ma.
     Raz do roku zabłudowska kultura wytacza się do ludzi z ciasnych piwnic, zapewniając gawiedzi spragnionej igrzysk wątpliwej jakości atrakcje, silnie podlane cienkim piwem. Cały dzień popisów miejscowych zespołów folklorystycznych, przy których głupio nawet młodym gniewnym zagrać coś innego niż „Szła dzieweczka”, zwieńczony występem tak zwanej „gwiazdy”, a raczej „psiej gwiazdy” w fazie schyłku, wypalenia. Czasem zdarzy się jakaś perełka, mimo kiepskiego nagłośnienia i kiepskiej akustyki Zamkowego Parku, zagra coś, co poniesie się daleko przez rzeczkę w stronę opuszczonego i wyludnionego Rynku. Wyrwie z serc młodych ludzi tęsknoty, wykrzesze iskierki, które potem szybko gasną w Rudni zanim wszyscy dojdą z nimi do domów.
     Przychodzę czasem popatrzeć na ten cyrk, na świąteczne garsonki pań z zabłudowskich elit, obcasy grzęznące w świeżo skoszonej trawie parku, na młodych ludzi gaszących pragnienie światowego powiewu złotym sikaczem w plastikowym kubku. Zazwyczaj siadam gdzieś na uboczu i jedyne co mnie wtedy cieszy, to baloniki na hel bezpowrotnie wyrwane przez wiatr z rączek nieuważnych dzieci. Patrzę z rozżaleniem na moich znajomych, wybitnie uzdolnionych, o których nikt tutaj nie wie i o których nikt się nie upomina, bo tutejsza „Kultura” ich nie chce, choć w Polsce i poza jej granicami opowiada się o nich legendy.
      A mogłoby być tak pięknie, jak za pierwszym razem, kiedy geometrię Rynku wypełniał tłum, a ruch na ulicach podporządkowany był ulicznym kuglarzom, ziejącym ogniem. W naszych oczach też płonął wtedy ogień, a Planty zapełniały się naszymi rozmowami, naszą muzyką, i życzliwym „HA, HA!!!” najlepszego pod słońcem animatora kultury „Boba”, który się nie bał wyjść z kulturą do młodych i nie bał się tej kultury szukać w miasteczku między ludźmi.




Sztab wojsk pancernych

wojna. w telewizji wojna w kolejce pod kioskiem wojna w kościele wojna na przystanku wojna mam zimne ręce, zimne serce patrzę pod nogi wojna...